4REST: Na wszystko patrzymy „do góry nogami”

  • Aktualności
Miasto z Wizją / 29.04.2016 / Komentarze
Za granicą odnieśli sukces tworząc rzeczy z...odpadów. Teraz ideą upcyklingu chcą zarazić mieszkańców Szczecinka

Tyśka Lewandowska i Piotr Łańcucki - przez ostatnie pięć lat mieszkali na kilku kontynentach. Zwiedzili spory kawałek świata, często z jednym plecakiem, ograniczonym budżetem i głową pełną pomysłów. Jak sami przyznają, przy takiej formie podróżowania stan posiadania trzeba ograniczyć do minimum. Jak zatem poradzić sobie w nowym miejscu? Z odpowiedzią przyszedł upcykling, czyli dawanie drugiego życia przedmiotom, które miały wylądować na wysypisku. Nieraz już udowodnili sobie, że wystarczy pomysł, trochę samozaparcia, odrobina czasu i praktycznie z niczego można wyczarować łóżko, kuchenne szafki czy nocną lampkę. Podczas swojego pobytu w Malezji wraz z grupą przyjaciół założyli organizację Biji-Biji, którą – jak zauważają ze śmiechem – zbudowali ze śmieci. Teraz zdobytą przez ostatnie lata wiedzę postanowili przenieść na rodzimy grunt. Pół roku temu wrócili do Szczecinka, założyli firmę 4REST i teraz chcą zarażać swoją pasją wszystkich dookoła.   

 

Czym dokładnie zajmuje się 4REST?

Piotr: Szeroko rozumianym upcyklingiem, tworzeniem przedmiotów użytkowych z elementów, które ktoś inny skazał już na wyrzucenie. Zdobywamy materiały podczas rozbiórek, zamykanych budów, ze złomowiska, wystawek i okazji, jak sąsiad sprzątający stodołę. Staramy się nadać im drugi blask i nowe znaczenie. Te fotele, na których właśnie siedzimy rozmawiając, już stały wystawione do porąbania. Udało nam się je uratować przez tym losem. Próbujemy również kształcić ludzi w kierunku upcyklingu. Podpowiadamy, jak można ponownie wykorzystać dane materiały, żeby jednak jak najmniej z nich trafiało na śmietnik. Zapaliliśmy się do tego na dobre w Nowej Zelandii. Nowozelandczycy w doskonały sposób pokazali nam, jak można wykorzystać każdy, nawet najdrobniejszy przedmiot i dać mu drugie życie.

Tyśka: Tam ludzie też nie mieli wyjścia i musieli nauczyć się wykorzystywać przedmioty powtórnie. Mieszkają przecież na końcu świata, gdzie bywa trudno z dostępnością materiałów i innych dóbr.

 

Wiemy doskonale, czym jest recykling. Jednak upcykling wciąż jest czymś nowym.

Piotr: Recykling w naszym słowniku i kulturze pojawia się już od 30 czy 40 lat. Upcykling natomiast jest zupełnie nowym określeniem na starą filozofię. Nasze babcie, prababcie, a nawet rodzice zajmowali się upcyklingiem w jakiejś formie, choć nikt wtedy tego tak nie nazywał. W tej chwili jako społeczeństwo robimy to mniej spontanicznie, ponieważ nie mamy już wyjścia. Jeżeli nie zaczniemy ponownie wykorzystywać przedmiotów i materiałów, to w pewnym momencie zarośniemy tymi odpadami.

Tyśka: Wkrada się tu aspekt ekologiczny. Zmniejszamy ilość odpadów, zanieczyszczenie środowiska. Nasze babcie używały pobitej filiżanki, żeby zrobić z niej doniczkę. I to był właśnie upcykling. My teraz zajmujemy się znajdowaniem właśnie takich umownych filiżanek i przerabianiem ich na te doniczki. Tak można to najprościej ująć. Młodzi ludzie zapomnieli, jak to działało. A niektóre osoby z młodszego pokolenia w ogóle nie są w stanie wyobrazić sobie, że ktoś woli coś naprawi czy przerobić, niż wyrzucić i kupić nowe.  

Piotr: W tej chwili, w rzeczywistości gdzie wszystko jest dostępne, wszystko można kupić i to bardzo często za nieduże pieniądze, ludzie zapomnieli o tym, że coś, co nie spełnia już swojej pierwotnej funkcji, może śmiało posłużyć do czegoś innego.

Tyśka: Wszechobecny konsumpcjonizm jest przytłaczający. My chcemy pokazać, że można żyć inaczej.

 

Jednak Wasze produkty końcowe nie przypominają rzeczy z „odzysku”, ale raczej meble i dekoracje, jakie możemy znaleźć w drogich salonach. 

Piotr: Rzeczywiście ważny jest dla nas aspekt artystyczno-twórczy. Te przedmioty naprawdę mogą fajnie wyglądać. Może to być coś specjalnego, innego i niepowtarzalnego, a nie kolejny stolik z Ikei czy krzesło z BRW. Wszystkie nasze przedmioty to projekty bardzo indywidualne, często widać w nich nasze charaktery (śmiech). Chcemy, żeby nie przypominały mebli zamówionych u stolarza, który poświęca na to nowe drewno. My używamy starego drewna, często pochodzącego z rozbiórek, które inaczej najpewniej skończyłoby w kominku.  

Tyśka: Takie odleżane drewno ma naprawdę dużą wartość. U stolarza takiego się nie dostanie. Ma ono specyficzne spękania, kolory, fakturę i przez to jest wyjątkowe. Sztuczne postarzanie drewna, temat bardzo dziś na rynku popularny, nie daje takich efektów, choć zdajemy sobie sprawę z tego, że osoba spoza branży może nie zauważyć różnicy. W drewnie, które ma 50,70 czy 100 lat, jest to naturalne. I na tej naturalności nam zależy – nasze produkty niczego nie „udają” – to eko-wzornictwo w najczystszej formie.

 

Można powiedzieć, że historia Waszej firmy zaczęła się jeszcze w Malezji.

Tyśka: Zupełnie przypadkowo poznaliśmy tam fajną ekipę ludzi. Któregoś popołudnia siedzieliśmy i sobie marzyliśmy. Był wśród nas m.in. elektryk, mechanik, ekonomista czy socjolog, jednym słowem pełen przekrój ludzi różnych zawodów i narodowości. I wymyśliliśmy, że fajnie by było mieć swój resort. No ale przecież na świecie jest z milion resortów, więc jak zrobić, żeby nasz był wyjątkowy? Zbudujmy go ze śmieci! W Malezji jest straszny problem ze śmieciami. Oni dopiero uczą się o recyklingu, czyli o segregowaniu. Zaczęliśmy myśleć, jak to zrobić. Fanie się trafiło, ze Piotr jest inżynierem, a ja jestem architektem, więc budowanie czegokolwiek od razu spadło na nas. To było 5 lat temu. Wtedy zarejestrowaliśmy organizację, która nazywa się Biji-Biji, czyli „Ziarno-Ziarno”.

 

I która działa do dziś?

Tyśka: Na początku była to organizacja pozarządowa, czysto non-profit. Dzisiaj jest w niej zatrudnionych 20 osób, mamy całe mnóstwo wolontariuszy, dwie bazy i cały czas realizowane są jakieś projekty i to na wielką skalę. Cały czas dążymy do tych funduszy, żeby założyć ten resort. W tej chwili marka jest już rozpoznawalna w Malezji. Myśmy się uczyli wszystkiego razem z nimi. Wtedy w Malezji był to zupełnie obcy temat. My recyklingu i upcyklingu liznęliśmy trochę w Europie i tam zaczęliśmy o tym mówić. Wtedy naszym pierwszym dużym projektem było szycie na konferencję toreb z banerów winylowych. Dzisiaj te projekty są realizowane na zupełnie inną skalę. Jesteśmy tam często. Jeśli jest jakiś fajny projekt, pakujemy się i lecimy.

 

Teraz upcykling jest Waszym sposobem na życie?

Tyśka: Po wyjeździe z Malezji mieszkaliśmy m.in. w Australii i Nowej Zelandii i cały czas to byłą część naszego życia. Kiedy żyjesz „na plecaku”, to nie kupujesz mebli i różnych rzeczy, bo nie wiesz, jak długo pożyjesz w danym miejscu. W pewnym momencie to było takie naturalne dla nas, że musimy sobie zmontować łóżko z palet czy złożyć sobie szafki do kuchni. To tak nam weszło w krew, że dzisiaj pomimo tego, że jesteśmy tu od pół roku, dalej śpimy na paletach i uwielbiam to łóżko. Firma 4REST była dla nas takim naturalnym ciągiem.

Piotr: Będąc przez pewien czas w Kanadzie zrozumieliśmy, że nie chcemy już pracować dla nikogo, że chcemy robić swoje. Sukces w Malezji tylko nas do tego zachęcił. Mimo tego, że tu jesteśmy tylko we dwoje, a tam jednak było nas więcej, wierzymy, że się uda. Chcielibyśmy, żeby 4REST w pewnym momencie ewoluował w organizację, która przyciąga twórców pełnych pasji, żebyśmy mogli tworzyć, rozwijać się i uczyć od siebie nawzajem. Chcemy nasze pomysły puścić w świat.

 

No właśnie, drzwi w Waszej firmie są otwarte dla wszystkich, którzy chcą się czegoś nauczyć. To też pewne innowacyjne podejście w naszym kraju…

Tyśka: Warsztat jest otwarty. Chcesz przyjść i coś sobie złożyć? Daj znać, będziemy czekać. Dostaniesz materiały, możesz użyć wszystkich naszych narzędzi. A jeśli nie potrafisz, to cię nauczymy.

Piotr: Jeśli patrzysz na mój mebel i twierdzisz, że sam jesteś w stanie taki zrobić, a może nawet go ulepszyć, nie ma problemu – jesteśmy otwarci na wyzwania. Produkcja to nie jest już tajemnica zawodowa. Już tak się nie robi biznesu, a przynajmniej my tak nie robimy. Ja nie chcę, żeby mój zegar był zrobiony w jakichś tajemniczych okolicznościach. Jak sam nie potrafisz czegoś zrobić to przyjdź i zrobimy to razem. A jeśli podoba ci się, a nie chcesz sam robić, to go kup. To działa na tej zasadzie. Nauczyliśmy się tego, że można biznes prowadzić inaczej, korporacyjny schemat naszym zdaniem już się nie sprawdza. W naszym przypadku pieniądze są na drugim miejscu, najważniejszy jest ten fun, ta pasja, żeby robić rzeczy, które nas „kręcą”. Rozglądamy się za stażystami, ludźmi, którzy chcą przyjść i pomóc, którzy widzą głębszy sens we wspólnej pracy. Rozdajemy udziały w firmie. Nie szukamy pracowników, tylko partnerów.

 

O rewolucji możemy mówić także jeśli chodzi o pozyskiwanie materiałów. Kiedy inni producenci jeżdżą do hurtowni, wy jeździcie na złomowisko.

Tyśka: Dostajemy cynk, że sąsiad trzy domy dalej rozwala stodołę, więc rzucasz wszystko i jedziesz. Co dla wielu ludzi jest odpadem, dla nas ma wartość. Jeżdżenie na złom jest fascynujące. Chodzę i nasiąkam pomysłami. Patrzę na coś i zastanawiam się, jak wykorzystać daną rzecz. Widzi się tego ducha w tych przedmiotach. Szukamy nietypowych rozwiązań. Jak patrzę na stary czajnik, to widzę lampę. W pewnym momencie to wchodzi tak w krew, że idąc do zwykłego sklepu nagle dostępne tam rzeczy są nudne.

Piotr: Trzeba samemu zobaczyć, jak to działa. Patrzy się na przedmiot i myśli, co można z niego zrobić. Ale trzeba patrzeć nieszablonowo. Zastanowić się, co dodać do tego elementu, żeby to fajnie wyglądało. Czasami jest to prawdziwa burza mózgów.

Tyśka: Ważne są faktury, kolory, kontrasty. Patrzy się na rzeczy na odwrót, do góry nogami. Kombinujemy, jak zrobić, żeby coś twardego było miękkie itd. Internet nam pomaga, ale też wiele pomysłów odrzucamy właśnie ze względu na Internet. Bo jeżeli wpiszę w wyszukiwarkę hasło ‘lampa z bębna od pralki’ i widzę, że jest 40 tys. wyników i robią to w 30 różnych krajach, to ja już nie chcę robić lampy z bębna z pralki. Jest to po prostu nudne.

Piotr: Czasami nasz produkt zaczyna się od pomysłu. I wtedy szukamy przedmiotów, z których moglibyśmy go wykonać. A czasami to działa też w drugą stronę. Mamy jakieś przedmioty i dopiero zastanawiamy się, co z niego zrobić. Teraz mamy starą „franię” i też cały czas myślimy, co można z niej stworzyć.
 

Reakcje na Wasze pomysły są pozytywne, czy ludzie raczej pukają się w głowę?

Tyśka: Jest różnie. Niektóre reakcje są niesamowite. Jednak najczęściej wśród osób, które coś o nas wiedzą, najwięcej pytań dotyczy nie tego, co robimy, ale jak się odnajdujemy po powrocie do Szczecinka (śmiech). Zwłaszcza, że nie byliśmy przez ostatnie pięć lat w Anglii, tylko objechaliśmy świat dookoła. To też wpływa w jakiś sposób na odbiór naszej pracy. Ludzie słysząc o upcyklingu najczęściej mają przed oczami meble z palet. My nie mamy mebli z palet. To jest coś, co się zrobiło popularne, co jest bardzo łatwo dostępne i jest najprostsze. Każdy może zrobić to sobie sam i to jest fajne. Ten mebel z palet pojawił się już w świadomości ogółu. Ale są rzeczy, którymi szokujemy. I to też mi się podoba. Byliśmy teraz na warszawskich targach Wolf In Design vol.2, gdzie było bardzo dużo różnych twórców. Byliśmy jedynymi, którzy pomyśleli, żeby zrobić „coś z niczego”.

 

Więcej informacji o 4REST, upcyklingu i pomysłów na nadanie przedmiotom drugiego życia można znaleźć na https://www.facebook.com/4Rest.Upcykling/?fref=ts

Poniżej w galerii nasi Czytelnicy znajdą także przedmioty wykonane w idei upcyklingu przez naszych rozmówców.

Rozmawiała: Marzena Góra