Afera nie na Pulitzera
- Blogi

Długo myśłałem czy napisać coś na „Miasto z wizją” , będąc od 2 tyg. tylko biernym obserwatorem wydarzeń w Szczecinku i w Polsce. Jestem przez chwilę za oceanem, dokładnie w Nowym Yorku, a jeszcze dokładniej na jego przedmieściach, w satelitarnym miasteczku Dix Hills, na Long Island. Oczywiscie w dobie globalizacji i powszechengo dostępu do internetu, mogę śledzić na bieżąco to co dzieje się nad Wisłą. Mimo składanych sobie solennych obietnic by tego nie robić i odpocząć od polskiego piekiełka, zaglądam kilka razy dziennie na strony krajowe i szczecineckie. Trudno aby było inaczej. To niestety kolejny mój urlopowy wyjazd, gdy zamiast sezonu ogórkowego, w kraju tuż po moim wyjeździe rozpętuje się polityczna burza.
Moje komentarze do wydarzeń krajowych pewnie wniosą niewiele nowego. Mojego stanowiska łatwo się domyślić.
W polityce było, jest i będzie pełno polityczego spektaklu, nie mającego wiele wspólnego z rzeczywistymi problemami. Niestety trzeba w tym siedzieć wiele lat, by nie dać się nabrać na podkręcanie atmosfery przez media i opozycję i by oddzielić rzeczy ważne od tych nieistotnych.
Pojawienie się taśm tu i teraz, przy narastającym chaosie na Ukrainie, przesuwaniu się Polski do czołówki krajów UE i NATO, przed wyborami samorządowymi i parlamentarnymi, które mogą dać wygraną ludziom całkowicie nieodpowiedzialnym, którzy juz raz skłócili nas ze wszystkimi , nie jest przypadkowe.
„Wprost” to nie „Washington Post”, chociaż pewnie Naczely polskiego tygodnika wmawia sobie, że ich role są podobne, a on zasługuje na Pulitzera..
Informacje uzyskane w 1972r. przez dziennikarzy „Washington Post” od informatora zwanego „głebokie gardło” , posłużyły ujawnieniu haniebnych praktyk stosowanych przez sztab Nixona. Bob Woodward i Carl Bernstein działali w imię dobra Stanów Zjednoczonych. Dziennikarze „Wprost” gonią za sensacją nie licząc się z konsekwencjami dla państwa. Tak przynajmniej ja to odbieram. Dostali materiały pozyskane wbrew prawu, mają świadomość, żezostaną wykorzystane nie dla poprawienia stanu państwa, a dla jego osłabienia, ale nie mogą oprzeć się pokusie by je opublikować. Inna rzecz, że jak nie oni, to zrobiliby to inni. Zwsze chętny na publikowanie taniej sensacji się znajdzie.
Chciałbym zacząć od tego, iż język jakim posługują się prywatnie politycy, zarówno Ci z pierwszych stron gazet jak i z tzw. drugiego szeregu, jest takim samym językiem jakim posługuje się 90% społeczeństwa . Nie ma się czym chwalić , ale tak jest. Prywatnie, język polityków jest pełen wulgaryzmów, skrótów myślowych, inwektyw. Jest czasami gorszy od języka tzw. „proletariatu”, bo stanowi wyraz rozładowywania olbrzymich emocji jakie niesie za sobą uprawianie polityki. Tak przynajmniej, ja sobie ten fenomen tłumaczę. Można z tego kpić, ale takie są fakty. Takich samych „eufemizmów” jakie zaprezentowali ludzie z PO w podsłuchanych rozmowach, używają ci z SLD, PSL czy PiS. Oburzanie się jednych, na język drugich, jest przykładem zakłamania i służy wyłącznie merkantylnym celom politycznym, czyli uzyskaniu poszerzenia swego elektoratu.
Jak ulał przypomina mi to wydarzenie które obserwowałem ok. 50 lat temu na łódzkich Bałutach. Takie spostrzeżenie z dzieciństwa. Grupa chuliganów zabrała piłkę bawiącym się w parku chłopcom. Ci pobiegli po pomoc do rodziców. Po chwili na zielonej murawie zjawił się ojciec jednego z chłopców. Po ocenieniu sytuacji, stanął w bezpiecznej odległości i krzyczy do miejscowych żuli : „.. Chuligani, łobuzy, oddajcie dziecku piłęczkę”. Na to wychodzi z grupy jeden ze sprawców zdarzenia , idzie w stronę powoli wycofujacego się ojca dziecka i wrzeszczy z charakterystyczny bałuckim akcentem tzw. warstw niższych : „.. Chulygani, łobuzy, takie słowa przy dziecku? - Ty w d... je...”.
Ta scenka rodzajowa sprzed pól wieku pokazuje realatywizm stawianych zarzutów.
Od zajmowania się czystością polskiego języka, znacznie ważniejsza jest odpowiedź na pytanie, czy wypowiedzi z prywatnych rozmów nagranych polityków,reprezentowały poglady czy pomysły szkodliwe dla kraju?Czy rozmowy miały charakter korupcyjny, przestępczy? Czy wszyscy członkowie rządu czy władz partii, mają w konkretnych sprawach, mieć prywatnie zawsze takie samo zdanie? A jeśli mają zdanie odmienn, lub wątpliwości, to kiedy mają je przedyskutować , jak nie w prywatnych rozmowach z kolegami z partii czy rządu? W końcu solidarnie zaprezentują oficjalnie jakieś stanowisko wspólnie wypracowane, lub narzucone arbitralnie przez Szefa.Czy dochodzenie często do wspólnego stanowiska artykułowanego potem ostatecznie przez partię czy rząd, jest poprzedzone różnymi kuluarowymi, prywatnymi i półprywatnymi spotkaniami jest jakaś nienormalną praktyką przypisaną tylko Polsce? A może jest to powszechny element uprawiania polityki na całym świecie? Pytania te są w sposób oczywisty retoryczne.
Sikorski może mieć inne zdanie niż Tusk. Ważne, by potem zdanie wypracowane przez Radę Ministrów , często być może ostatecznie narzucone przez Premiera, przedstawiał lojanie jako swoje i bronił go do upadłego. Minister Spraw Zagranicznych ma olbrzymią autonomię, ale strategiczny kierunek w którym ma iść dyplomacja wyznacza Premier.
„Afera podłuschowa” to hipokryzja. To jest właściwe słowo.
Patrzę z pobłażliwym uśmiechem na informacje o tym, ile kosztowało wino, które pito przy kolacji w czasie rozmowy Prezesa Banku Centralnego z Ministrem Spraw Wewnętrznych. Jest to tak prymitywne, że szkoda to nawet komentować. Oczywiście epatowanie liczbami pokazujacymi ile kosztowała butelka alkoholu, przemawia do wyobraźni tych, którzy często, nie ze swojej winy, ledwie wiążą koniec z końcem. I wywołuje to ich oburzenie. Na tym bazują media z lubością podając „kompromitujące” ceny.
Jednak politycy, biznesmeni, bankierzy, na całym świecie spotykają się każdego dnia i omawiają prywatnie, pólprywatnie, lub oficjalnie, sprawy ważne dla ich państw lub firm. Często piją do kolacji wino i raczej nie jest to osłwiony „jabol”, tylko wino za którego butelkę płaci się po kilkaset zł. Nie ma w tym nic zdrożnego, szczególnie jeśli ta praktyka, nie ma charakteru codziennej „recepty na życie”.
Cała afera podsłuchowa ma jednak drugie dno i oczywiście poważny charakter. Świadczy o słabości m.in. ABW, BORu, o braku procedur które zabezpieczyłyby wyciekanie poufnych informacji, poza grono osób mających prawo do ich posiadania. I trudno nie zgodzić się z Donaldem Tuskiem, iż taśmy z nagraniami jednej opcji politycznje użyte są nieprzypadkowo, tu i teraz. Gdy dojdzie do zmiany władzy, a ta nie będzie skłonna do poddawania się naciskom kolejnych lobbystów, ludzi mających swoje mętne interesy na skraju polityki i biznesu, lub ujawnienie taśm będzie korzystny dla służb nie koniecznie przychylnych nam krajów, wyciekną kolejne nagrania, kolejnych osób. Ktoś kto zbierał metodycznie tzw „taśmy” na PO, ma je prawdopodobnie na PiS, PSL itd itd, do Prezydenta włącznie. Sądzenie że jest inaczej to naiwność. Dlatego tak ważne jest, by nie marnować czasu na zajmowanie się ceną wypitego przez Belkę i Sienkiewicza wina , a zrobić wszystko, by uszczelnić system i sprawić, aby Polska w kolejnych, pewnie niełatwych latach, była bardziej bezpieczna.
{{info}}foto: gazeta.pl