Dlaczego sprawy ochrony zdrowia są praktycznie nieobecne w kampanii wyborczej?
- Blogi
- Felietony
- Aktualności
Paweł Szycko / 12.10.2015 / Komentarze
16 września odbyła się w Warszawie debata ekspertów pt. „Głosuję na zdrowie”

Przyczynkiem do debaty był najnowszy sondaż firmy Millward Brown, przeprowadzony w dniach 28-31 sierpnia 2015 r. na reprezentatywnej grupie osób od 18 roku życia.
Zgodnie z tym badaniem 87 proc. badanych Polaków uważa, że politycy powinny więcej uwagi poświęcać problemom ochrony zdrowia. Z kolei 97 proc. ankietowanych twierdzi, że partie polityczne powinny jasno określić swoje plany i propozycje dotyczące poprawy jakości funkcjonowania opieki medycznej w Polsce. Zdaniem ekspertów biorących udział w debecie problemy ochrony zdrowia powinny być jednym z głównych tematów kampanii wyborczej. Czemu nie jest?
Desygnowana na fotel premiera z ramienia PiS zaprezentowała program dotyczący ochrony zdrowia słowami: „zdrowie nie może być towarem” a „system oferowany przez NFZ jest nieludzki”. Kilka lat temu, kiedy do władzy pretendowała Platforma Obywatelska zacna pani profesor pediatra- hematolog, późniejsza parlamentarzystka PO, powiedziała- „ nie zgadzam się, że jak nie ma pieniędzy to nie można leczyć”. Jak widać pogląd o braku związku pomiędzy pieniędzmi, a dostępnością do świadczeń zdrowotnych nie jest ograniczone do konkretnej opcji politycznej. Wypowiedzi polityków nie biorą się znikąd. Mają one znaleźć uznanie w głowach tych, którzy pójdą do urn wyborczych. Takie są oczekiwania znaczącego odsetka Polaków – zdrowie nie może być towarem i nie zgadzamy się, że jak nie ma pieniędzy, to nie można się leczyć. Przekonuję się o tym codziennie przyjmując pacjentów. Tylko, gdzie i kiedy zdrowie nie było towarem, i gdzie funkcjonowała opieka zdrowotna bez środków finansowych?
Każdy proboszcz budującej się parafii wie, że aby zbudować kościół trzeba mieć pieniądze na towar- materiały budowlane i pracę inżynierów i robotników. Budujemy w Szczecinku hospicjum. Sam kilkakrotnie kwestowałem 1 listopada zbierając pieniądze na ten cel. Dokładałem się również do budowy i remontów kościołów. Wszyscy wiemy, że Duch Święty to za mało aby zbudować świątynię czy hospicjum. A jak to już będzie zbudowane, to codzienne funkcjonowanie dalej będzie generowało kolejne potrzeby finansowe.
Mam takie poczucie, że wielu obywateli uważa, że funkcjonowanie sektora ochrony zdrowia napędza Duch Święty i można ignorować realia ekonomiczne w oczekiwaniach i obietnicach co do przyszłego systemu „służby zdrowia”. Politycy te nastroje odczytują i stąd ich absurdalne sformułowania.
Nie trzeba być specjalnie spostrzegawczym, aby zauważyć, że dostęp do opieki zdrowotnej i jej poziom zależny jest w prostej linii od zasobności finansowej społeczności w poszczególnych państwach. W krajach bogatych społeczeństw opieka zdrowotna jest na wysokim poziomie. W krajach o średniej zasobności, na stosownie niższym poziomie. A w wielu państwach b. biednych w ogóle nie ma opieki zdrowotnej i ludzie z powodu jej braku po prostu umierają, mimo, że budzi to emocje również u mnie takie same jak u wspomnianej pani profesor. Nie znam biednego kraju z wysokim poziomem opieki zdrowotnej. Jesteśmy krajem na dorobku, o znacznie niższym dochodzie narodowym w przeliczeniu na mieszkańca niż np. Szwajcaria i nie możemy liczyć na poziom opieki jak byśmy byli ubezpieczeni w jakiejś szwajcarskiej ubezpieczalni. Rok temu, w tejże Szwajcarii, z inicjatywy tamtejszych socjalistów odbyło się referendum w sprawie modelu opieki zdrowotnej. Prawie 62% obywateli wypowiedziało się przeciwko pomysłowi państwowych ubezpieczeń zdrowotnych. Wyobraźmy sobie wynik takiego referendum w Polsce – obstawiam, że 80% głosowałoby za państwową „służbą zdrowia”, która oferuje wszystko w każdej ilości.
Oceniając obecny system ochrony zdrowia w Polsce ubezpieczeni powinni przede wszystkim odpowiedzieć na pytanie: czy moje pieniądze, które oddaję do NFZ co miesiąc, są efektywnie wykorzystane? Czy nie są marnotrawione? Na to pytanie odpowiada badanie (nie polskie!) prestiżowego serwisu ekonomicznego Bloomberga. W badaniu tym oceniono efektywne wykorzystanie środków finansowych w systemach ochrony zdrowia w 2014 roku w wielu krajach. Polska w tym rankingu zajęła wysokie 22 miejsce. Na miejscu pierwszym uplasował się Singapur. Na 21 (tuż przed nami) Kanada. Francja, w której powszechne jest współpłacenie (kto by w Polsce zgodził się na współpłacenie w ramach NFZ?) uplasowała się na 8 miejscu. Wyprzedziliśmy takie kraje jak Niemcy, Holandię, Austrię, Danię czy USA. Na ostatnim miejscu znalazła się Rosja. Mówiąc językiem bardziej zrozumiałym, wnioski z powyższego opracowania mówią, że za 1 złotówkę składki otrzymujemy więcej niż w wielu innych krajach, mówią o tym, że środki ubezpieczonych są efektywnie wykorzystane. Niestety twardą rzeczywistością, której nie zmieni nawet pani Szydło jest, że w przeliczeniu na jednego obywatela tych złotówek w systemie NFZ jest kilkakrotnie mniej w porównaniu do państw bogatszych.
Częstym tematem, przy okazji omawiania problemów ochrony zdrowia, są koszty utrzymania NFZ, których główną składową są pensje urzędników. I tu wielu etatowych narzekaczy spotka się z rozczarowaniem. Roczny koszt utrzymanie instytucji zwanej Narodowym Funduszem Zdrowia wynosi nieco ponad 300 mln. złotych. Demagodzy dokonują manipulacji i mówią o gigantycznych pieniądzach, a to raptem ok. 1% budżetu tej instytucji. Dla porównania, utrzymanie systemu czeskiego kosztuje 4%, a w innych krajach UE 6-8 do 10% budżetu. Krótko mówiąc biurokracja NFZ należy do najtańszych w Europie.
Z tego krótkiego felietonu można sądzić, że jestem wielkim fanem NFZ. Nie jest to prawda. Jest to instytucja, która związana jest z wieloma absurdami. Jest to instytucja, która na własne życzenie plasuje się końcu społecznego zaufania. Jest to temat na osobne opracowanie. Niestety Platforma Obywatelska w minionych latach niewiele zrobiła dla zmiany systemu, tj. uczynienia go transparentnym i związanym z większym zaufaniem społecznym, nieprodukowania absurdalnych rozporządzeń, czy też wyartykułowania, że za ograniczone środki finansowe nie można oczekiwać nieograniczonych ilości świadczeń, bo to doprowadza do reglamentacji, czego wyrazem są co raz dłuższe kolejki. Gdy zaczynają one trwać lata, wywołuje to olbrzymią frustrację u pacjentów, którzy z jednej strony karmieni są zapewnieniami, że wszystko należy się w ramach ubezpieczenia, z drugiej zaś zderzają się z rzeczywistością, że oczywiście za darmo, ale za kilka lat. Poprawa systemu to także edukowanie obywateli, że dostępność do świadczeń związana jest z wielkością nakładów na nie. Nieuświadomienie tego obywatelom, podsyca tylko nierealne oczekiwania.
Zbliżają się wybory do Sejmu. Nie dajmy robić sobie wody z mózgu. Uświadommy sobie, że wprawdzie zdrowie jest wartością bezcenną, ale jednak jest towarem w każdym kraju, bo towarem za który trzeba zapłacić jest strzykawka, aparat usg, odczynnik do badań laboratoryjnych, opłaty za prąd, praca ludzka itd. Nie można przeciwstawiać dobra pacjenta realiom ekonomicznym. Ze względu właśnie na dobro pacjenta realia ekonomiczne powinny być uwzględnianie szczególnie w systemie ochrony zdrowia. NFZ nie może wydawać więcej niż ma w budżecie, bo system zbankrutuje i w ogóle przestanie funkcjonować. Szpitale, również ten w Szczecinku, nie mogą oferować więcej niż to co wynika z kwot płaconych przez NFZ, bo jak koszty przekroczą przychody, to również i on zbankrutuje i nie będziemy mieli żadnego szpitala.
Przysłowia są mądrością narodu. Jedno z nich, staropolskie, mówi „ z pustego i Solomon nie naleje”. Niestety w sferze opieki zdrowotnej nasza świadomość jest pogrobowcem PRL – państwa, w którym „wszystko” w „służbie zdrowia” było za darmo. Kolejek i limitów nie było. Jednakże słowo „wszystko” jest nadużyciem. Nie było dostępu do szeregu świadczeń dostępnych wówczas w świecie zachodnim. Dziś natomiast mamy dostęp prawie do wszystkiego, co oferuje współczesna medycyna, tyle tylko, że dziwimy się, że nie jest to za darmo i natychmiast. Szwajcarzy się nie dziwią.
Wracając do postawionej na wstępie kwestii- dlaczego w kampanii wyborczej problemy ochrony zdrowia praktycznie nie są poruszane? Dlatego, że politycy są świadomi, że na to co należałoby zrobić nie ma obecnie akceptacji społecznej i wprowadzenie na sztandary wyborcze haseł wynikających z opinii ekspertów byłby najlepszym sposobem na przegranie wyborów.