Maszyny z "Sójczego Wzgórza". Niezwykłe kolekcje Mieszkańców Szczecinka

  • Blogi
Janusz Rautszko / 05.06.2014 / Komentarze
Obrazek użytkownika Janusz Rautszko
Niemal każdy z nas będąc dzieckiem, coś zbierał. U wielu pasje te, kontynuowane przez lata, doprowadziły do powstania wspaniałych, niejednokrotnie unikatowych kolekcji. Jedną z nich jest zbiór Henryka Kosiłowicza i jego syna Michała, mieszkańców "Sójczego Wzgórza" w Trzesiece. Chciałoby się powiedzieć: Ci wspaniali mężczyźni i ich niezwykłe maszyny.

Niemal każdy z nas będąc dzieckiem, coś zbierał. U wielu pasje te, kontynuowane przez lata, doprowadziły do powstania wspaniałych, niejednokrotnie unikatowych kolekcji. Jedną z nich jest zbiór Henryka Kosiłowicza i jego syna Michała, mieszkańców „Sójczego Wzgórza” w Trzesiece. Chciałoby się powiedzieć: Ci wspaniali mężczyźni i ich niezwykłe maszyny.

Pan Henryk nigdy nie miał problemów z naprawieniem różnego rodzaju sprzętów i stąd nie tylko przez najbliższych nazywany był „złotą rączką”. Na początku lat 70-tych jego zamiłowanie do techniki zaowocowało jednak czymś więcej. Wtedy właśnie rozpoczęła się trwająca do dziś wielka przygoda kolekcjonowania niezwykłych maszyn. W odróżnieniu od innych rodzajów zbieractwa - kolekcjonowanie to połączone jest z ustawiczną renowacją i konserwacją zdobywanych okazów, co z kolei wymaga ogromnej wiedzy na ich temat i ciągłego jej poszerzania.

Prawdziwym oczkiem w głowie pana Henryka i jego syna Michała, który poszedł w ślady ojca i podobnie jak on pasjonuje się techniką i jej historią jest amerykański, wojskowy samochód terenowy „Jeep Willys” z 1942 roku, który uważany jest za praojca wszystkich samochodów terenowych świata. To właśnie on stoi wśród ośmiu pojazdów w Muzeum Sztuki Współczesnej w Nowym Jorku jako jeden z samochodów, które przyczyniły się do rozwoju współczesnej motoryzacji.

Mówi się, że „Jeep Willys” wygrał II wojnę światową i choć w stwierdzeniu tym jest z pewnością dużo przesady, to faktem jest, że wyprodukowany w liczbie blisko 650 tysięcy egzemplarzy był najczęściej spotykanym samochodem na froncie zachodnim od Normandii po Łabę. Po zakończeniu wojny samochody te w ramach pomocy udzielanej przez Amerykanów trafiały do Związku Radzieckiego i Polski, a z czasem z instytucji wojskowych kierowane były do cywilnych zakładów pracy i ośrodków szkolenia samochodowego. Egzemplarz będący w posiadaniu pana Henryka zakupiony został przez niego wiele lat temu od białogardzkiej Ligi Obrony Kraju. Jednak, jak sam mówi: „odrestaurowanie każdej maszyny nie może polegać wyłącznie na jej pomalowaniu”. Tak też było z „Willysem”, który zanim zobaczył pędzel i zieloną farbę rozebrany został na najdrobniejsze części, z których wiele trzeba było bądź naprawić, bądź po prostu dorobić. Te oryginalne bardzo łatwo rozpoznać po tłoczonej nawet na najmniejszej śrubce literze „F”, będącej dowodem na to, że współproducentem „Willysa” była firma „Ford”. „Dodatkowym utrudnieniem - mówi pan Henryk - jest fakt, że wszystkie śruby, jak przystało na anglosaską maszynę, są tutaj calowe, co wymaga dodatkowego oprzyrządowania”.

„Willys” z „Sójczego Wzgórza” jest wciąż „na chodzie”, podobnie zresztą jak inny, odrestaurowany przez parę Henryk i Michał samochód - Volkswagen „Garbus” z 1971 roku.

Gdy pytam o to, po co tak naprawdę to wszystko - pan Henryk odpowiada z głębokim przekonaniem: „Jestem pewien, że dzięki nam te maszyny, będące wytworem myśli i pracy człowieka sprzed wielu lat, zostaną ocalone od zapomnienia i będą żyć nadal”.

{{info}}