Trochę prawnego zdziwienia

  • Blogi
Wojciech Litorowicz / 28.07.2014 / Komentarze
Obrazek użytkownika Wojciech Litorowicz
Okres wakacyjny - można spojrzeć na prawo z dystansu - "na luzie". Przyjrzeć się kilku problemom, czy wręcz nawet absurdom, które także adwokatowi czasem ciężko zrozumieć.

Okres wakacyjny - można spojrzeć na prawo z dystansu – „na luzie”. Przyjrzeć się kilku problemom, czy wręcz nawet absurdom, które także adwokatowi czasem ciężko zrozumieć.

Czy prawo gwarantuje jednolitość orzekania? Otóż nie. Wdawałoby się, że np. przestępca co do samej winy musi być konsekwentnie traktowany przez wymiar sprawiedliwości. Nic bardziej mylnego. W jednej ze spraw, którą prowadziliśmy nasz klient został najpierw skazany (na karę bezwzględną więc sprawa trafiła też do Sądu Najwyższego) a potem trzykrotnie uniewinniony. Za każdym razem wyrok był uchylany do ponownego rozpoznania przez sąd I instancji. Rodzi się pytanie: ile razy tak można? Można w nieskończoność i to kolejny powód do postawienia pytania o sens takich unormowań. Czy nie lepiej przyjąć chociażby model niemiecki, gdzie właściwie odebrano sądom II instancji możliwość uchylania wyroku i przekazania sprawy znów do sądu I instancji. Zakłada się, że sąd odwoławczy jest sądem „reformatoryjnym” – ma naprawić to co zepsuła pierwsza instancja, orzec merytorycznie a nie tylko formalnie (uchylając orzeczenie). Nierzadko w naszych sądach jako obrońcy widzimy oczyma wyobraźni już w I instancji, że wyrok „poleci”, sędzia „złapie uchyłkę”. Gdy nie przeprowadza ważnych dowodów, wnioski dowodowe oddala, idzie za mocno na skróty, łatwo przewidzieć, że sąd nadrzędny mu to wytknie i wyrok uchyli. Czy ten sąd (przecież w powiększonym składzie – na ogół trzech sędziów zawodowych) nie ma wystarczających atutów do ostatecznej korekty orzeczenia?

A co ze „sprawiedliwością” w sprawach cywilnych? Jeszcze na aplikacji sędziowskiej pewien wykładowca uzmysłowił nam dobitnie, że „sąd cywilny nie jest od wymierzania sprawiedliwości”. Jest od oceny dowodów. Tak to w istocie wygląda. Mówiąc w uproszczeniu, jeśli zapomnimy zaoferować sądowi nasz dowód, ten wcale nie będzie z urzędu dociekał, czy mamy rację. Nietrudno zatem mieć rację i „sprawiedliwie” przegrać. Sąd cywilny skupia się tylko na tym co strony mu przedłożą i tylko to ocenia, nie rozważa, czy są jeszcze inne dowody i w tym sensie nie sądzi sprawiedliwie. Wystarczy też np. przeoczyć ważny dowód i nie zgłosić go w terminie – ulegnie tzw. prekluzji i nie będzie wykorzystany.

Wydawałoby się jednak, że w sprawach o takim samym stanie faktycznym sąd cywilny powinien wydawać takie same orzeczenia. Fałsz. Z praktyki: reprezentowaliśmy pewną grupę zawodową w wielu miastach w okręgu sądu koszalińskiego. We wszystkich sądach rejonowych (a potem w okręgowym w Koszalinie) zapadały takie same rozstrzygnięcia. Tymczasem w okręgu sądu w Zielonej Górze wyroki były zupełnie inne. Nie zmieniał się stan prawny, nie było nowych orzeczeń Sądu Najwyższego, zgłaszano te same dowody, wskazywano te same podstawy prawne. Jak widać, rozstrzygnięcie zależało od siedziby sądu.

Inny paradoks: w jednej sprawie kilkanaście (powiedzmy 15) osób wygrywa pieniądze w I instancji i wygrywa w II instancji. Ci, którzy wygrali mniej niż 10.000 zł, np. 9.999 zł mogą się czuć spokojni, wyrok prawomocny, przeciwnikowi nie służy kasacja do Sądu Najwyższego ze względu na zbyt niską wartość. Przeciwnik kasację wnosi, ale co do pozostałych osób i powiedzmy 10 osób z tej piętnastki (z odszkodowaniem powyżej 10.000 zł) przegrywa w Sądzie Najwyższym. W tym samym sporze ostatecznie zwycięzcami są tylko osoby, którym przysługiwały niższe odszkodowania. Jaką radość czują ci, którzy zdecydowali się na celowe zaniżenie wartości przedmiotu sporu? Jaką złość ci, którzy wygrali przecież „za dużo” w niższych instancjach, zostając w efekcie z niczym? „Sorry, takie mamy prawo…” – rzekłby chyba „racjonalny” z założenia ustawodawca.

{{info}}