Zapaść opieki zdrowotnej w czasach PiS

  • Blogi
  • Felietony
Jerzy Hardie-Douglas / 15.05.2019 / Komentarze
Obrazek użytkownika Jerzy Hardie-Douglas
Felieton Jerzego Hardie-Douglasa

Szpitale mają budżety oparte na przydzielonym im, jak za PRL-u ryczałcie. Wymyślony przez mędrców z PiS system zwany reformą opieki zdrowotnej, polegający m.in. na budżetowaniu szpitali, jest tak mało elastyczny, że z miesiąca na miesiąc pacjent staje się coraz większym obciążeniem dla placówki medycznej.

Minęło 15 lat od wstąpienia Polski do UE. Dla niektórych, szczególnie ludzi młodych – szmat czasu. Czasami więcej niż dotychczasowa długość ich życia. Dla osób w starszym wieku, takich jak np. ja, to  dopiero co. Co to jest 15 lat, gdy żyło się w PRL-u lat czterdzieści. W PRL-u pod rządami tzw. ekonomii socjalistycznej. Jaka to zmiana, mówi dosadnie dowcip jaki „chodził” gdy byłem młody: „Jaka jest różnica między ekonomią, a ekonomią socjalistyczną? Taka jak między krzesłem, a krzesłem elektrycznym”.

Kiedyś godziliśmy się z różnymi nonsensami wynikającymi z podporządkowania codziennego życia chorej ideologii. Dziś już zgody na to nie ma.

Całe dorosłe życie byłem związany z opieką zdrowotną, czy jak kto woli, ochroną zdrowia.  Wmawiano mi, że wykonuję misję, na rzecz innych. A gdy wykonujemy misję, twierdzono, nie jest ważne ile nam za naszą zaszczytną pracę płacą. A płacono tak słabo, że zawód lekarza był jednym z najgorzej opłacanych. Aby związać koniec z końcem trzeba było pracować olbrzymią ilość godzin i brać mnóstwo dyżurów. W pewnym momencie brałem ich ok. 15 i więcej w miesiącu, często po trzy pod rząd.  Po dyżurze nie szedłem do domu, a pracowałem nadal. Do tego cały czas kształciłem się, uzyskując kolejne stopnie i specjalizacje, a wszystkie wolne środki wydawałem na opłacanie staży, kursów, książek, itd. Będąc ordynatorem Oddziału jeździłem w ramach swoich obowiązków prawie co noc do szpitala. W domu byłem prawdziwym gościem. Aby kupić np. kolorowy telewizor (inny niż radziecki Rubin), lub zbierać na samochód, zdarzało mi się wyjeżdżać do pracy do Anglii gdzie pracowałem choćby w myjni aut. I aby było jasne, miałem już wtedy specjalizację II stopnia z chirurgii ogólnej. Nie wstydzę się tego. Takie durne były czasy. Ale nie ma co narzekać. Mam również dużo dobrych wspomnień, bo co jak co, ale nudno nie było. 

Dziś zawód lekarza jest jednym z najintratniejszych. Swobodny przepływ ludzi spowodował, że każdy lekarz znajduje bez trudu pracę na Zachodzie Europy, a jak się uprze, to i w Stanach Zjednoczonych. Młodzi ludzie kończący medycynę w 90% znają biegle język angielski, a wielu i niemiecki, więc nie ma dla nich już żadnej przeszkody w podjęciu pracy w Wlk. Brytanii, Irlandii, Niemczech czy krajach skandynawskich. Gdy próbuje się mówić do nich o misji i oczekiwać zrozumienia np. dla kłopotów finansowych szpitala, ma się wrażenie, że mówi się do kosmitów nierozumiejących „ziemskiego języka”.

Ta sytuacja jest konsekwencją przynależności Polski do UE. I nie ma się co na Unię obrażać, bo swobodny przepływ ludzi w obrębie Unii jest dobrodziejstwem. Płacenie lekarzom w Polsce za ich pracę kwot nieco zbliżających się do uzyskiwanych w państwach zachodnich, to przejaw normalności. I państwo powinno było się do tej sytuacji przygotować i przystosować. A tego nie zrobiło i nie robi. Młodzi lekarze nadal wyjeżdżają,. Dziś średnia wieku lekarza w Polsce to 54 lata a pielęgniarki 50 lat!

Nie trzeba być profesorem ekonomii by zrozumieć prawo popytu i podaży. Gdy lekarzy brakuje, ci co zostali co kilka miesięcy windują swe żądania płacowe. Jeśli się nie spełni ich oczekiwań, trzeba zamknąć oddział, szpital poradnię itd., itd.

Szpitale mają budżety oparte na przydzielonym im, jak za PRL-u ryczałcie. Wymyślony przez mędrców z PiS system zwany reformą opieki zdrowotnej, polegający m.in. na budżetowaniu szpitali, jest tak mało elastyczny, że z miesiąca na miesiąc pacjent staje się coraz większym obciążeniem dla placówki medycznej.

Szczególnym dramatem jest sytuacja szpitali powiatowych. Molochy mające budżety kilkuset milionowe, centra kliniczne, duże szpitale specjalistyczne, mają pewną możliwość sprawniejszego zarządzania kryzysem. Szpitale takie jak szczecinecki z budżetem ok. 40 mln zł, takiej możliwości nie mają. A ponieważ istnieje sztywny system JGP przydziału pieniędzy do procedury, a nie zapłaty za rzeczywisty koszt leczenia konkretnego pacjenta, szpital popularny, a takim stał się szpital szczecinecki na którego SOR (Szpitalny Oddział Ratunkowy) napływają codziennie setki chorych z terenu 1/4 województwa plus gmin województw ościennych, zaczyna mieć kolosalne kłopoty finansowe. Temat jest trudny, a przyczyn kryzysu finansowego wiele, ale najważniejsza polega na źle wyliczonej zapłacie za procedurę. Uśredniony rzeczywisty koszt wykonania laparoskopowego wycięcia wyrostka robaczkowego to 3300 zł, a NFZ zwraca 2340 zł. Tak więc do każdej tego typu operacji szpital dopłaca prawie 1000 zł.

Wycięcie pęcherzyka żółciowego przy pobycie pacjenta w oddziale 2,3 dnia to koszt ok. 3500 zł. Dla NFZ to 3135zł – 365 zł „w plecy". Cięcie cesarskie - uśredniony koszt szpitala to 2540 zł, a Fundusz zwraca 1900 zł. I tak można w nieskończoność. Już 90% procedur jest nieopłacalnych.  Koszty leczenia rosną lawinowo. Ma w nich duży udział przyrost wynagrodzeń, ale nie da się im zapobiec. A rosną też ceny prądu, wody, gazu, utylizacji odpadów. W tzw. „sieci” jest 297 szpitali dla których organem założycielskim są powiat lub miasto. Wartość zadłużenia tych szpitali w ciągu ostatniego roku wzrosła z 4,7 mld zł do 5,3 mld zł. A NFZ nie reaguje, przyglądając się jak szpitale toną. Płaci od wielu lat tak samo, robiąc w ostatnich miesiącach kosmetyczne przeszacowanie wyceny niewielkiej liczby procedur, co jest pudrowaniem trupa.

Ratunkiem dla szpitali powiatowych byłoby przeszacowanie wyceny procedur o ok. 20%. – To koszt ok 8-10 mld zł, a więc mniej niż rząd Morawieckiego (przepraszam to przecież jak mówi pani Szydło, prezent od Prezesa Kaczyńskiego) przeznaczył na jednorazową „13-tkę” dla emerytów. 

Poruszam temat, który nieuchronnie stanie się w najbliższych miesiącach tematem nr 1 w dyskusji o stanie państwa. Przede wszystkim musi dojść do konsensusu w sprawie podwyższenia finansowania ochrony zdrowia w Polsce. Dziś nasz kraj przeznacza na ten cel 4,86% PKB, przy średniej unijnej 8,4%. A przecież PKB krajów UE jest w większości w liczbach bezwzględnych, wyższe od naszego. Ubezpieczyciel (a poza NFZ powinno być ich wreszcie wielu) powinien zwracać rzeczywisty koszt leczenia konkretnego chorego. Bo im cięższy chory, tym więcej zleconych droższych leków, zlecanych badań, a na chirurgii nieuchronnych powikłań, reoperacji. Koszt leczenia skomplikowanych przypadków jest często wielokrotnością środków „przyznanych” przez NFZ na daną jednostkę chorobową, a nie na konkretnego pacjenta.   

Temat nakładów na opiekę zdrowotną i systemu dystrybucji środków musi stać się zobowiązaniem dla partii, które będą walczyć o władzę jesienią br. w wyborach parlamentarnych.

A już za 2 tygodnie wybory do Europarlamentu. Koalicja Europejska deklaruje, że ma szansę wynegocjowania z budżetu unii na najbliższą perspektywę finansową o 100 mld więcej niż może uzyskać PiS. I chce by gros tych „podwyższonych” środków poszło na ochronę zdrowia w naszym kraju. Tylko trzymać kciuki i dobrze zakreślać karty do głosowania.

Jerzy Hardie-Douglas

Autor jest lekarzem medycyny - specjalistą chirurgii ogólnej i chirurgii onkologicznej  

Foto: Rembrandt - Lekcja anatomii doktora Tulpa