Media chcą nad granicę
- Aktualności
W piątek ma ruszyć rządowe centrum medialne dla dziennikarzy niedaleko granicy z Białorusią.
- Władza będzie pokazywała to, co chce pokazać, a nie to, o co w tej robocie chodzi - mówi Bartłomiej Bublewicz z Onetu. Jak dodaje, dziennikarze po strefie przygranicznej będą mogli poruszać się wyłącznie w asyście funkcjonariuszy Straży Granicznej (donosi portal "Wirtualne media".
- W poczuciu, że dziennikarze powinni tam być i są tam zgodnie z przepisami - podkreśla Bublewicz. Dziennikarz Onetu przyznaje, że o nowe zasady pytał rzeczniczkę Straży Granicznej Annę Michalską.
- Akredytacje prawdopodobnie będą jednodniowe i dana redakcja czy grupa dziennikarzy będzie mogła poruszać się po określonej części strefy tylko w asyście funkcjonariuszy Straży Granicznej. Gdybyśmy chcieli rozmawiać z mieszkańcami, możemy na krótki czas, około pół godziny, oddalić się w obrębie jednej miejscowości, za którą odpowiada dana placówka Straży Granicznej i później znów zameldować się - mówi Bublewicz.
- Takie ruchy są absurdalne, jeśli chodzi o wolność dziennikarską. Władza będzie pokazywała to, co chce pokazać, a nie to, o co w tej robocie chodzi - ocenia reporter.
- Wątpliwości budzi także zapowiedź, że Straż Graniczna w doborze dziennikarzy i redakcji będzie dbała o pluralizm mediów na granicy. Jak to ma być weryfikowane i kto będzie ciałem decydującym o tym, która redakcja jaki rzekomo światopogląd reprezentuje? Sam ten fakt mówi dużo o podejściu do dziennikarzy i o tym, jak media są postrzegane przez władze - uważa Bublewicz.
Jak ocenia sam pomysł powołania centrum medialnego? - Obecnie planujemy reporterski wyjazd do Iraku, Kurdystanu i Turcji, podsumowujący kryzys imigracyjny. Ale koledzy będą pewnie korzystać z centrum, żeby sprawdzić, jak to wygląda w praktyce. Jeżeli uznamy, że to, co Straż Graniczna i służby państwowe chcą nam pokazać, jest niewystarczające z dziennikarskiego punktu widzenia, będziemy pokazywać strefę zamkniętą w inny sposób - mówi Bublewicz.
Centrum znajduje się siedem kilometrów od strefy, a dziesięć od samej granicy.
- Pomysł z ośrodkiem dla dziennikarzy, z którego mieliby przyglądać się temu, co dzieje się na granicy, przypomina organizację wycieczek dla turystów w ramach safari w Afryce. Absolutnie bzdurny pomysł - uważa Roman Imielski, dziennikarz "Gazety Wyborczej".
Jasne jest, zdaniem Imielskiego, że celem rządu jest niedopuszczenie dziennikarzy do granicy. - Albo takie ich selekcjonowanie, żeby znaleźli się tam tylko dziennikarze prorządowi lub z mediów mniej krytycznych wobec obecnej władzy. Cała ustawa, a nawet tryb jej wprowadzania – tak zwany pilny – są absolutnie niekonstytucyjne. To zamach na konstytucyjne przepisy mówiące o dostępie obywateli do rzetelnej informacji.
Skandalem dziennikarz nazywa przepisy, by o dostępie dziennikarzy decydował komendant Straży Granicznej. - Tam nie ma stanu wyjątkowego. Nie ma też innych przepisów, które mogłyby w tak szeroki sposób ograniczać prawa obywatelskie. Nie tylko dziennikarzy, ale obywateli naszego kraju – podkreśla Imielski. I dodaje, że granica musi być strzeżona. - Ale nie może się to odbywać kosztem wprowadzania niekonstytucyjnych przepisów, które są zamachem na wolności obywatelskie – ocenia.
- Argument, że wszystko ze względu na bezpieczeństwo dziennikarzy jest idiotyczny. To kłamstwo. Cel jest jeden: żeby wolne media i obywatele, którzy chcą rzetelnej informacji, nie wiedzieli, co tam dzieje się naprawdę. Ale sytuacja robi się dla rządu trudniejsza, bo konflikt będzie przygasał. A w sytuacji pandemii, inflacji, rządowi na rękę jest sprawa, w której przynajmniej duża część obywateli go popiera. Gdyby okazało się, że na granicy nie jest tak źle, jak twierdzi władza, wytrącilibyśmy z jej rąk ten argument - dodaje Imielski.
Źródło: wirrtualnemedia.pl
Foto: 16 Pomorska Dywizja Zmechanizowana