Źle się dzieje w państwie …..polskim

  • Blogi
  • Felietony
MIrosław Wacławski / 12.02.2020 / Komentarze
Obrazek użytkownika MIrosław Wacławski
Felieton mecenasa Mirosława Wacławskiego

Sądowy zawrót głowy trwa w najlepsze. Prezydent podpisuje ustawę „kagańcową”, SN podejmuje uchwałę o nieważności izby dyscyplinarnej, TK zawiesza stosowanie tej uchwały, Izba Dyscyplinarna zawiesza sędziego Juszczyszyna, sędzia Juszczyszyn nie uznaje tego orzeczenia, Minister Sprawiedliwości nie uznaje uchwały SN uważając, że ona nie istnieje, premier zaskarża uchwałę do TK chociaż jego minister sprawiedliwości twierdzi, że ona nie istnieje. Czy ktoś jeszcze poza prawnikami rozumie o co chodzi, to wątpię.

Tak naprawdę to mamy całkowity rozkład porządku prawnego. Żadne orzeczenia tego nie naprawią jeżeli ktoś wreszcie nie zrozumie, że prawo to nie plastelina, którą można kształtować dowolnie zależnie od tego, kto weźmie ją do ręki.

Wielokrotnie to już mówiłem i pisałem, że prawo to system, który się wzajemnie łączy, to system naczyń połączonych. Z prawem to jest tak jak z organizmem ludzkim. Jesteśmy zdrowi, gdy wszystkie narządy prawidłowo funkcjonują, jeżeli jednak chociażby jeden z nich zostanie zainfekowany, to zaczynamy chorować. Z prawem problemem jest nie tylko jego zainfekowanie, ale także postawienie prawidłowej diagnozy. W Polsce doszliśmy do takiego stanu, kiedy o prawidłowości rozstrzygnięć nie decyduje analiza prawna, ale stanowisko rządzących i to jest największy problem. To władza wskazuje gdzie leży problem prawny. Jeżeli mówi, że istnieje spór kompetencyjny to on istnieje, nawet wbrew przepisom i logice. Jeżeli władza mówi, że nie można wykonać wyroku bo to narusza prawa innego podmiotu, to znaczy, że tak jest pomimo tego, że prawo określa co to jest prawomocny wyrok sądowy.

Takie działanie jest oczywiście bezprawne. Rodzi ono kolejne konsekwencje, które rządzący chcą usunąć następnymi działaniami, które stają się także bezprawne, bo ich źródło leży w chęci sankcjonowania tego co było na początku, a więc bezprawia. I tak koło się nam zamyka.

Próbą wyjścia z tego impasu jest retoryka, która obecnie zaczyna być stosowana. To „prerogatywy prezydenta”. Oto bowiem rządzący zaczynają twierdzić, że jeżeli coś jest „zarezerwowane” do wyłącznych kompetencji prezydenta, to jak już prezydent taką decyzję podejmie, to ona sanuje wszystkie wcześniejsze nieprawidłowości.

Otóż tak nie jest. Prezydent to nie absolutny władca Polski, król który jedynie podlega prawom boskim. Prezydent stoi na czele państwa, jest strażnikiem konstytucji - notabene jakim to widzimy- i podlega prawu w swym działaniu jak każdy obywatel. Jeżeli prezydent mianuje sędzią studenta I roku prawa, to on będzie sędzią czy też nie? W myśl zasady prezentowanej obecnie przez rządzących to tak, w myśl ustawy prawo o ustroju sądów powszechnych nie. Czy więc prezydent nie ma obowiązku stosowania przy podejmowaniu decyzji obowiązujących przepisów prawa? Oczywiście, że ma i nie może sanować wcześniejszych bezprawnych działań, bo za to grozi jemu co najmniej Trybunał Stanu.

Niektórzy widzą możliwość wyjścia z obecnej sytuacji, poprzez wzajemne ustępstwa czyli „zrobienie kroku do tyłu". Takie rozwiązanie według mnie nie jest jednak możliwe. Nie można bowiem sankcjonować bezprawia. Uchwała SN jest bardzo wyważona i stanowi rozwiązanie uwzględniające i sankcjonujące i tak pewne działania, które stanowiły naruszenie prawa. Jeżeli bowiem wyrok sądu powszechnego zapadły przed podjęciem uchwały został wydany przez sędziego powołanego z udziałem nowej KRS to jest on obowiązujący chyba, że któraś ze stron podniesie zarzut nieprawidłowego obsadzenia składy orzekającego, a okoliczność ta będzie miała wpływ na rozstrzygnięcie. Jest to więc rozwiązanie, które daje możliwość rozstrzygania i utrzymywania wyroków już zapadłych i nie wprowadza zakłócenia w porządku prawnym. Innej drogi już jednak nie ma. Nie można bowiem mówić, że jest się np. tylko trochę w ciąży. Jeżeli mamy do czynienia z bezprawiem, to trzeba to tak nazywać i błąd naprawić. Wątpię też by cofnęli się w chwili obecnej rządzący. By wyjaśnić tę kwestię musimy bowiem odpowiedzieć sobie na pytanie, po co jest reforma sądownictwa wprowadzona przez rząd w takiej formie. To, że trzeba przeprowadzić reformę w sądownictwie, to wydaje się oczywiste.  Szermowanie jednak tym stwierdzeniem przez zwolenników reformy już tak oczywiste nie jest. Czy ktoś bowiem zapytał zwolenników reformy na czym ona ma polegać?

Rządzący powołują się na tę chęć reformowania nie mówiąc jednocześnie, czy zapytali się o cel i zakres reformy i czy takiej reformy jak prowadzi ją rząd, społeczeństwo oczekuje.

Zreformowanie sądownictwa to usprawnienie procesów, modyfikacja postępowań, odciążenie sędziów a nie ich wymiana. Reforma nie może polegać na stworzeniu możliwości pociągnięcia sędziów do odpowiedzialności za niedookreślone naruszenie.

Ci sędziowie, którzy popełniają przestępstwa muszą za to ponieść odpowiedzialność, ale to nie znaczy, że można ingerować w ocenę sądów w zakresie orzekania, bo łamiemy wtedy zasadę trójpodziału władzy. Natomiast reformy prowadzone przez rządzących tworzą właśnie taką możliwość. Co najistotniejsze w tych reformach to to, że to właśnie rządzący a przede wszystkim minister sprawiedliwości będą decydować, czy należy wszcząć postępowania dyscyplinarne.

W sytuacji gdy to władza decyduje o tym co jest naruszeniem prawa, które zachowania czy też decyzje są sprzeczne z prawem nietrudno sobie wyobrazić, w jaki sposób władza wykonawcza będzie chciała wpływać na władzę sądowniczą. I o to toczy się cały spór.

Twierdzenie, że sędziowie walczą o swoje przywileje jest nie tylko nieporozumieniem czy nie zrozumieniem istoty sporu, ale celowym przekłamaniem, które służy jedynie dyskredytowaniu sędziów. Sędziowie muszą mieć immunitet, bo on zapewnia im swobodę w orzekaniu. Jeżeli immunitet należy komuś ograniczyć czy też go pozbawić, to szybciej politykom niż sędziom.

Rządzący liczą, że wojna o sądy nie ograniczy ich poparcia w społeczeństwie. Oby się jednak nie przeliczyli.

Mirosław Wacławski

Foto: Sławomir Włodarczyk