Znów pokonali morderczy Runmageddon

  • Aktualności
Miasto z Wizją / 11.04.2017 / Komentarze
30 przeszkód terenowych na 6-kilometrowej ekstremalnej trasie w Gdyni Orłowie. Relacjonuje Piotr Czaja

Po raz kolejny miałem okazję wziąć udział w biegu przeszkodowym Runmageddon Rekrut, zmierzyć się sam ze sobą w ekstremalnych warunkach na plaży w Gdyni Orłowo - mówi "Miastu z Wizją" Piotr Czaja, znany szczecineckich miłośnik biegów terenowych z przeszkodami.

 - Wiedziałem, co mnie czeka i na co mogę liczyć, przecież taki 6 km dystans i 30 przeszkód już pokonywałem w zeszłym roku a potem kolejne jego etapy, więc co może mnie zaskoczyć? Jednak okazuje się, że może, przede wszystkim nasze morze!

- Nasza szczecinecka grupa pojechała w nieco innym, okrojonym składzie niż ostatnio, ale za to my dołączyliśmy do innej, nowo powstałej formacji, która zebrała liczne grono takich zapaleńców. Wstaliśmy skoro świt i w grupie 21 osób wyruszyliśmy o 4.30 ze Szczecinka do Gdyni. Nastroje i nastawienie było bardzo pozytywne a w powietrzu była wyczuwalna adrenalina. Gdy dojechaliśmy na miejsce już była gorąca atmosfera. Zaskoczyła mnie masa ludzi, która na własne życzenie chciała się sponiewierać.

- Na linii startu wiosennej edycji Runmageddonu Rekrut w ten weekend, zameldowała się rekordowa liczba ponad 5 tys. uczestników. W sobotę pobiegło ponad 3,6 tys. osób, zaś na niedzielę zadeklarowało swój udział ponad 1,4 tys. Robi wrażenie? Robi.

- Po odebraniu pakietów startowych i nadaniu numerów, stanęliśmy na linii startu gdzie odbyła się rozgrzewka a muzyka dodawała adrenaliny. Każdy dostał metr kłody na bark, poszła zasłona dymna i strzał z pistoletu startowego. Poszliśmy jak gonione bizony, wszyscy się pomieszali, przetasowali tak, że nie mogłem dojrzeć znajomych uczestników.  Z tą belką biegliśmy przez pewien odcinek, trzeba było uważać by nią w łeb nie zarobić. Po odłożeniu kłody w wyznaczone miejsce ruszyliśmy dalej. Dobra, pomyślałem, teraz trochę biegu po lesie gdzie było kilka mniejszych i większych przeszkód. Poradziłem sobie z nimi bez problemu.  Podciąganie trelinki, wspinaczki, bułka z masłem, zbieganie z góry i podbiegi a następnie wbiegnięcie na plażę, czołganie i wejście do morza, bieg wyznaczoną w nim trasą i pierwsza ściana.- Wówczas pomyślałem - dam radę i tu było moje pierwsze zdziwienie, kiedy przygotowane ciało i organizm, po wyjściu z wody mającej chyba 3-4 st. C, miało podskoczyć i zrobiło to z wielkim trudem, ale się udało a następne przeszkody na plaży były pokonywane z lekkością.

- Kierunek biegu prowadził do opon, z którymi trzeba było wleźć do morza. Ok dam radę. Po wyjściu i odłożeniu opon stwierdziłem, że nie czuję palców - cholera, niedobrze. Kolejne przeszkody pozwalają mi przywrócić czucie, nie jest tak źle jak mi się wydawało. Wbiegamy w las, wysoki podbieg, podbiegam a zarazem się wdrapuję. Kilka przeszkód i zbiegam w dół w kierunku plaży gdzie czeka na mnie czołganie w morze pod zasiekami. Cholera, znowu do wody i to cały! 

- Ale co tam w końcu to bieg dla twardzieli. Lecę dalej, po wyjściu z wody ścianka. Pierwsze podejście porażka, rozglądam się, nikogo nie ma, drugie podejście prawie, ale niestety zimna woda zrobiła swoje.  Ktoś dobiegł i z rozbiegu próbuje pokonać ściankę a ja w tym czasie robię trzecie samotne podejście do jej pokonania i nic. Pomagam koledze z boku robię czwarty podbieg i wreszcie przeszkoda jest zaliczona. Biegniemy dalej, jeden za drugim, wyznaczoną trasą i znowu kierunek morze. Nie jestem morsem, paluchy mi odpadną - pomyślałem a tu jeszcze trzeba było dać nura pod kajakami. Pierwszy poszedł gładko. Jedna z osób zabezpieczających to miejsce informuje, że zostało 2,7 km, super, mniej niż połowa. Ta wiadomość dodała mi energii, ale niestety drugi nur w morzu już był bolesny. Po wypłynięciu spod kajaku myślałem, że mi głowę urwie. Ból, który mnie dopadł był podobny do tego, gdy się zje za duży kawał loda. Po wybiegnięciu z wody powoli ustawał a palce u nóg znów wracały do czucia, choć wolniej niż po poprzednim wyjściu.

- Przede mną następna ścianka, przy której walczyło już kilka osób, zaoferowali pomoc, więc nie protestowałem. Kilka przeszkód na plaży i kolejne wejście do morza! Wlazłem bez skrupułów, przecież nie zrezygnuję. Pod koniec kolejnego odcinka morskiego chłód wody odczuwałem już w nerkach, nie wspominając o palcach u nóg. Gość przede mną próbował płynąć, przy tej temperaturze to prawie jak DiCaprio, nie pomyliłem się, dobrze, że blisko był brzeg.

- Kierunek las, no to dobrze, zejście i wejście do wąwozu, bieg nurtem małej i błotnistej rzeczki - całkiem możliwe ze to był raczej ściek. Pod mostem czekają opony do wciągnięcia. Zaliczone. Biegnę dalej wąwozem i tym strumykiem, błoto kamienie, ślizgam się i nie wiem kiedy, leżę. Staram się ocenić sytuację, ktoś przebiega i pyta czy wszystko w porządku, odpowiadam - spoko, leć, leć dalej. Z dozą niepewności podnoszę swoje nieźle już umęczone ciało i jest chyba ok, straty będę oceniał później. Jest niezła adrenalina. Otrzepuję się z przyklejonych liści i lecę dalej.

- Dobiegam do przeszkody, ciasno ściśnięte dwa rzędy opon, pod którymi trzeba się przecisnąć. Dziewczyna, która informowała jak to pokonywać dopinguje mnie - „dawaj Piotrek”. Zaskoczenie, skąd ona mnie zna, ale po chwili przypominam sobie ze mam swoje imię na koszulce. Rzucam się w błoto, nisko przy samej ziemi i przeciskam pod oponami, teraz już wiem, dlaczego ta przeszkoda nazywa się "porodówka", ciasno, ślisko, mokro. Wyłażę z pod opon, otrzepuję się z błotnego śluzu i kontynuuję bieg, po którym wyłania mi się kontener z lodem. Przede mną gość wchodzi powolutku. Oj niedobrze. Lepiej wskoczyć w środek i jak najszybciej z tego lodu wyjść, już to przerabiałem i tak też uczyniłem. Stanąłem na skraju kontenera i z impetem na bombę wskoczyłem pod samą belkę a następnie z wielkim okrzykiem wystrzeliłem z kontenera jak z procy, szybciej od mojego poprzednika. Dobiegam do rzutu telefonem do skrzyni. Na dwa rzuty mam trafić, choć raz, niestety nie trafiam - w nagrodę 20 razy padnij, powstań. Zrobione.

- Biegnę dalej, meta coraz bliżej, muzyka coraz głośniej słyszalna, widzów przy przeszkodach coraz więcej. Fajnie - końcówka. Kolejne przeszkody, równoważnia, wiszące opony i nowa konstrukcja, której nazwy nie zapamiętałem, niestety nie do przejścia, co skutkowało 20 razy padnij/powstań.

- Przede mną kolejne przeszkody, widzę metę, jest dobrze. Kolejna przeszkoda, której nazwy nie zapamiętałem, świetne dla małp, ale to ja muszę się z tym zmierzyć. Łapię pierwsze wiszące ringi i przesuwam się do przodu, nawet nieźle mi idzie. Potem długa rura, ringi, rura, ręce odmawiają posłuszeństwa, ringi, no został ostatni i... ląduję na ziemi. Seria Elit zobowiązuje, więc albo 20 padnij, albo od początku. Wybieram to pierwsze i wściekły przytulam się do ziemi i podskakuję, zrobione.

- Wskakuję na ściankę z liną i widzę metę, ale jeszcze czekają mnie, nazwijmy to ochroniarze linii mety. Staram się przez nich przebić, walczę ile sił, przedzieram się i jestem na mecie, tym razem sam. Szczęśliwy z uśmiechem na twarzy. Niziutka dziewczyna zawiesza mi medal na szyi zakłada bandamkę. Otrzymuję napój regeneracyjny w formie piwa. Robią mi zdjęcie pamiątkowe na ściance i kolejny Runmageddon zaliczony.

- Część ekipy była już na miejscu, kolejni dobiegali. Wszyscy, choć poobijani, podrapani, dobiegli w jednym kawałku i z uśmiechem na twarzy.  Jeszcze tylko szybki prysznic, chyba na ostudzenie emocji, bo woda była zimniejsza niż w morzu i wracamy do domu. Stwierdzam, że każdy bieg jest inny, poczynając od uwarunkowania terenu po nowo wymyślone przeszkody.

- W tym biegu, dla mnie Bałtyk był największą i najtrudniejszą przeszkodą naturalną - podkreśla Piotr Czaja. - Jak się nie pomyliłem, to było chyba z 5 przepraw morskich. Nie wymieniłem tutaj wielu przeszkód a niektóre kolejności mogłem pomieszać. Jednak jednego jestem pewien - niepotrzebny mi splendor, bo najważniejsze, że zrobiłem coś dla siebie i dla rodziny, a wiem, że są dumni. Niech moje dzieciaki biorą przykład i widzą, że właśnie z pasji czerpie się przyjemność.  Przetrwałem, dotarłem, po raz kolejny. Siła i charakter

Podobała się wam relacja Piotra? Jesteśmy przekonani, że tak. Proponujemy, zatem rozpocząć trening i zmierzyć się z Runmageddonem.

Tekst i foto: Piotr Czaja

Opracowanie: Sławomir Włodarczyk